czwartek, 20 sierpnia 2009

98

Parkują jak chcą, ale lakieru to im nie porysuj, tak..?

97

Spokojnie panowie, miejsca jest jeszcze sporo, starczy dla każdego

96

Dostawcy i kurierzy rządzą się swoimi prawami.
Przecież każdy wie, że oni tylko na chwilę

niedziela, 9 sierpnia 2009

94

Absolutne mistrzostwo świata.



Ale to nie koniec. Kiedy okazało się, że do garażu chce ktoś wjechać, przyleciał facecik, odjechał kawałek by go przepuścić, a następnie nasz dostawczy stanął z powrotem, dokładnie w tym samym miejscu.

Wielki Brat jest pod wrażeniem.

93

Z tyłu



Z boku



Z góry



Oraz bezcenne - reakcja kierowcy na pamiątkową laurkę.
Jak widać jest wprost zdruzgotany.
Zrobił minę pod tytułem "no nie..." kartkę zmiął, a przez kolejne 10 minut sprawdzał z synkiem sprawność świeżo zakupionego rowerka.

Odmawiam dalszego komentarza w tej sprawie.

czwartek, 6 sierpnia 2009

91

dzisiaj nie zdjęciowo, a literkowo - opis przygód parkingowych Jordann:

Wyjazd nad morze był taki, jaki miał być – spokojny i prawie bez niespodzianek.
W sumie nie ma o czym pisać – rano śniadanie, potem plaża, około południa rybka w ulubionej smażalni (codziennie zamawialiśmy dwa piwa, frytki i flądrę – dwie pierwsze pozycje dla nas, rybka dla dziecka), potem drzemka, po drzemce obiad, spacer, gofry i do wyra.
Rutyniarsko, miło, bezpiecznie i pewnie dla niektórych nudno. No trudno.

Jedyne, co nieco podniosło nam wakacyjne ciśnienie, to przygody samochodowe. Będą trzy.

PRZED
Na kilka dni przed wyjazdem, odebrałam telefon od ojca, że w sumie chwilkę się spóźnią z odbiorem dziecka ze żłobka, bo „miał małą kolizję z tramwajem”.
Nieco mnie zmroziło, bo tramwaj nie kojarzy mi się z małą kolizją.
Co się okazało. Tato, nie chcąc czekać po skręcie z mostu na swoim pasie („bo pan przed nim jechał wolno”), postanowił wyprzedzić go po torach.
Jakoś nie zauważył, że po tychże jechał tramwaj („uwaga, jedzie tramwaj, gdy jedzie ziemia się trzęsie”) i dzień zakończył z obitymi drzwiami kierowcy, przodem i zbitym lusterkiem.

O dziwo, auto nie było masakrycznie pokiereszowane, po prostu obite. Ojciec postanowił jechać nim nad morze (auto jest służbowe, nowiusieńkie. Szewi-strucel stoi u nas pod domem, ja nim nie jeżdżę, bo KIERUNKOWSKAZY NIE DZIAŁAJĄ, a ojciec uznał, że jego strucel jednak nie jest zbyt pewny na tak daleką podróż).

W TRAKCIE
Rodzice kupili sobie kamerę, aby nagrywać LeeLoo. Na kamerze mają napisane „do 11 godzin nagrywania”, uznali więc, że nie trzeba brać ze sobą zasilacza ;)
Pierwszego dnia bateria, której pojemność pozwala na dwie godziny pracy, po prostu padła.

Ojciec, wysłany do Koszalina po zamiennik zasilacza do swojej kamery, wrócił z takim, co nie działał. Tak więc dwa dni później zapakowaliśmy się wszyscy do służbowej Czarnej Perły mojego ojca i ruszyliśmy ku przygodzie.

Parking pod Media Markt w Koszalinie malutki, maluteńki i zapakowany po brzegi. W pewnym momencie udało nam się dojrzeć w kolejnym wyjeżdżającego Lanosa, więc szybko podjechaliśmy na „wolne” miejsce.
Niestety, okazało się, że stoi tam pani. Taka wiecie – ręce, nogi i stoi. Bo ona zajmuje miejsce dla swojej zaparkowanej trzy miejsca dalej mamie, której ciężko otworzyć drzwi.

No i się zaczęło. Mój ojciec dojeżdża na miejsce („zajmowanie” miejsc kojarzy mi się z głębokim komunizmem, no serio), laska wrzeszczy, że nie ustąpi. Ojciec na to, że on też będzie stał. Matka pani, siedząca w Mercedesie klasy A wyzywa, że z „Wrocławia i tacy niemili”, „burze poprzestawiały nam coś w głowach”, a my twardo na stanowisku, że miejsc się nie zajmuje – zwłaszcza, że laski były już zaparkowane, tylko to „po-lanosowe” miejsce bardziej im się podobało.
Najwidoczniej liczyły na to, że rodzina upartego kierowcy przekona go, żeby ustąpił. Ale swoją od początku roszczeniową postawą tak rozeźliły wszystkich, że nawet moja mama, która w takich sytuacjach wyładowuje stres na ojcu, tym razem stała za nim murem.

Koniec końców wszyscy, poza ojcem, wypakowaliśmy się z auta i poszliśmy na zakupy, a panie widząc, że zostały same z „upartym, starym dziadem”, skapitulowały.

Nie wnikam, kto z nas miał rację, ale swoim podejściem babeczki nieźle nas wkurzyły. Rozumiem, że pani miała trzydrzwiowego Mesia i może trudniej byłoby jej otworzyć drzwi. Ale my byliśmy z dzieckiem, wózkiem i też mielibyśmy spore trudności, żeby się wyładować z tego mniej szerokiego miejsca.
Po wszystkim ojciec powiedział, że gdyby babka choć raz powiedziała „proszę”, to by ustąpił. A tak – pozostał uparcie niezmienny.

PO
Powrót do domu udało nam się odwlec o jeden dzień - zamiast wracać w piątek, ruszaliśmy w sobotę o świcie.
Po chwili zastanowienia, również dziadkowie postanowili jechać do Wro razem z nami/tuż za nami (w zeszłym roku my ruszaliśmy raniuchno, a rodzice koło południa).
Spakowaliśmy się w piątek wieczór, wyczyściliśmy auto, ustawiliśmy się na parkingowym pole position, rano ostatni raz rzuciliśmy okiem na morze i ruszyliśmy.
Chwilę po 6 zaproponowałam dziecku poranne mleko. Coś tam wyduldała, ale po chwili zażądała kabanosa, którym raczyliśmy się my.
No to dostała ;)
O godzinie 06:40 zaczęła marudzić, a po chwili puściła przepięknego pawia. Musieliśmy zjechać doczyścić tapicerkę, przebrać dziecko i ogólnie ogarnąć burdel.
Gdy ja uspokajałam płaczące dziecko („mamo, mamo, mam rzyga na ręcę!!!”), zadzwonił mój ojciec. Usłyszałam tylko, że o pyta „a co się stało”, „nie, nie wiem, czy zmieścimy kogoś w naszym aucie” i pomyślałam, że dziadkom odbiło, bo chcą nam dokoptować do auta jakiegoś znajomego.
Ale nie.
Okazało się, że w międzyczasie, gdy LeeLoo upstrzyła nam fotelik i siebie, jadący za nami rodzice, wyprzedzili nas, a po przejechaniu 12 kilometrów … w Czarnej Perle zepsuło się sprzęgło. I dupa.
O 07.20 do naszego auta wsiadła moja mama. I gadała. Gadała. A do Wrocławia mieliśmy jeszcze co najmniej 6 drogi…
[link]